Filary początków T.Love

Śliwczyński dołączył do zespołu w jego pierwszych latach działalności, a jego charakterystyczna gra na basie nadała brzmieniu grupy unikalny, energetyczny charakter. Wystąpił na trzech koncertowych albumach – "Nasz Bubelon", "Chamy idą" i "Miejscowi – live" – a także na pierwszej studyjnej płycie T.Love "Wychowanie".

Był częścią formacji w czasach, gdy T.Love zdobywało swoją pozycję w polskim rocku alternatywnym, koncertując w klubach i na festiwalach w całym kraju.

Smutna wiadomość dla fanów

Informację o śmierci muzyka przekazał w środowy wieczór fotograf Wiesław Radzioch. Przyczyna zgonu nie jest znana. Wiadomość potwierdził również zespół T.Love. Muniek Staszczyk we wzruszającym wpisie pożegnał dawnego kolegę:

"Dziś odszedł wieloletni basista T.Love Alternative w latach 1982–89. Był świetnym muzykiem, fotografem, człowiekiem wielu talentów i moim przyjacielem. Żegnaj, Kochany Koniu".

Do kondolencji dołączyli fani oraz znajomi artysty, wspominając jego talent, poczucie humoru i serdeczność.

Od muzyki do fotografii

Po rozstaniu z T.Love w 1989 roku Śliwczyński odsunął się od świata muzyki. Skupił się na fotografii, która stała się jego głównym zajęciem i pasją na kolejne dekady. Choć sceniczne występy zdarzały mu się już rzadko, od czasu do czasu wracał do zespołowych korzeni.

W 2018 roku T.Love zagrał koncert na wernisażu jego wystawy fotograficznej. Wówczas "Koń" ponownie chwycił za gitarę basową i wystąpił u boku dawnych kolegów, co dla wielu fanów było wyjątkowym, sentymentalnym momentem.

Dziedzictwo i pamięć

Śliwczyński pozostawił po sobie dorobek, który na zawsze pozostanie częścią historii T.Love. Jego basowe partie można usłyszeć na płytach, które do dziś inspirują kolejne pokolenia muzyków.

Miłośnicy jego twórczości mogą przypomnieć sobie największe utwory zespołu, w tym te z jego udziałem, słuchając darmowego radia internetowego Polski Rock w Open FM. To miejsce, gdzie obok T.Love usłyszysz także innych klasyków polskiej sceny rockowej.

Pożegnanie "Konia"

Odejście Jacka "Konia" Śliwczyńskiego to smutna chwila dla polskiej muzyki rockowej. Był artystą pełnym pasji, który potrafił poruszyć publiczność zarówno dźwiękiem gitary, jak i kadrem aparatu.

Jego życie pokazuje, że prawdziwa miłość do sztuki może przybierać różne formy – od grania na scenie po utrwalanie chwil w obiektywie.

Choć nie ma go już wśród nas, dźwięki jego basu wciąż rozbrzmiewają, a fotografie przypominają o tym, jak barwną i utalentowaną postacią był "Koń".