Grzegorz Betlej: Kiedy widzimy dwudziestoletnich raperów skaczących na scenie próbujemy zadawać im pytania, czy naprawdę chcą to robić przez całe życie. Ty dziś kończysz czterdzieści lat i – umówmy się – jesteś z tego pierwszego pokolenia, które tworzyło w Polsce hip-hop. I będziesz to robił przez całe życie?

Ten Typ Mes: Pezetowi [rocznik 1980 – przyp. red.] udaje się dotrzeć do słuchaczy, którzy lubią jego muzykę od dawna, od ćwierci wieku. Czyli może tak jak stary rock ma swoich odbiorców, zaczyna być tak, że i klasyczni rapowi wykonawcy mają publiczność, która zostanie z nimi mimo tego, że ta ma już dzieci, brzuchy i wąsy. Ale okazuje się, że wciąż interesuje ją ta sama gałąź kultury, co wtedy. I może to właśnie było jeszcze lata temu nie do wyobrażenia.

Ale nie mamy w Polsce Wu-Tang Clanu, który łamałby takie schematy, że oto w pewnym wieku musisz się zamknąć w domu i przestać pajacować. A ty masz czterdzieści lat i teraz pojawia się pytanie, czy w tym wieku wypada jeszcze skakać po scenie.

Jakiś czas temu zrezygnowałem z koncertowania, szczególnie w obliczu toczącej się za ścianą wojny. Ale też podsumowałem sobie niedawno te moje dwadzieścia lat na scenie i stwierdziłem, że nie widzę siebie jako gościa, który po pięćdziesiątce wytacza się z busa na stacji benzynowej, tak jak polskie zespoły rockowe: jeden nie ma oka, drugi kuleje, a trzeci dopiero co przeszedł jakąś trudną operację. Widziałem trochę takich sytuacji i to był dla mnie sygnał ostrzegawczy, bo ja naprawdę nie chcę stracić życia rodzinnego przez to, że po raz sześćdziesiąty gram koncert w Rzeszowie.

Nieruchomościowe decyzje, które podjąłem w życiu lata temu, dają mi ten komfort, że nie muszę się już zastanawiać nad tym, jak to robią inni raperzy. Ja zestarzeję się ze spokojem, mając na względzie zabezpieczenie życia swoim bliskim.

I nie zagrasz już żadnego koncertu?

COVID-19, ze wszystkimi swoimi przyległościami, takimi z cyklu "koncert się odbędzie"/"koncert się nie odbędzie", podsunął mi taką myśl, że co by się stało, gdyby tych koncertów naprawdę już nigdy nie było. Napisałem książkę, ona się sprzedała dobrze, otwierając mi też jakieś nowe drogi. Nie zmusiła mnie do tego ruchu sytuacja finansowa ani też – wyprzedzając fakty – nie przewidywałem pandemii. Ale naprawdę wiedziałem, że jakieś słowa wypełzają ze mnie w takiej formie i znajdą one swoich odbiorców. Gdy się już zdecydowałem na ten ruch, nigdy nie zdarzyło się, by zadzwonił do mnie wydawca i musiał popędzać proces, bo iskry szły ze mnie za każdym razem, gdy siadałem nad klawiaturą. Nie kalkuluję, nie obliczam, nie cyzeluję. Odbiorcy to wyczuwają, lubią to. Spotkanie z nimi na żywo zawsze jest dla mnie świętem i przyznam, tego mi brakuje. Ale sztuka ma swoją cenę. Jeśli ktoś zaproponuje mi koncert w przedziwnej oprawie za astona martina i nie będzie to jakiś przemocowy szejk, pomyślę.

Czyli w każdym momencie można przewartościować swoje życie.

Nie muszę wykonywać mojej piosenki zatytułowanej "Studio, scena, łóżko" po raz dziewięćsetny. Wolałbym w tym czasie z synem urządzić wiosenny tour po Iławie albo zatrzymywać się w Bytomiu, bo tak naprawdę w koncertowaniu najbardziej lubiłem poznawać kulturę i wsłuchiwać się w historie przypadkowych ludzi. Po latach odkryłem, że jak ktoś siedzi w Warszawie albo Krakowie i mówi o Polsce bez znajomości lokalnych kontekstów, to nie mogę nie odnosić wrażenia, że to bełkot niewychodzący poza pewne bańki.

Ty nie jesteś z bańki? Profesorska rodzina, to i pewnie wygodne życie od urodzenia.

Niesamowity w życiu jest timing, okoliczności i czas. W teorii nie pochodziłem z biednego domu, ale w praktyce mój ojciec, będący lekarskim szefem wszystkich szefów w czasach, kiedy przeprowadzał przeszczepy z Religą [ojciec artysty, profesor Jacek Szmidt, jako pierwszy w Polsce przeprowadził jednoczesny przeszczep nerki i trzustki w 1988 roku – przyp. red.] powinien był rozbijać się rolls-roycem, podczas gdy wiązał koniec z końcem na tym samym poziomie, co wtedy wszyscy. Jako docent popylał ładą, potem zmienił ją na zmęczone bmw 3. Ale też czasy były takie, że w Warszawie początku lat dziewięćdziesiątych, w której dorastałem, nie było prywatnych klinik, nie było Enel-Medów, Medicoverów i szpitali chirurgii plastycznej, które w trzy minuty dają lekarzowi jachty zysku. Moi rodzice mieli pracę w konkretnych szpitalach, nie mogli więc liczyć na kokosy, bo każdy z nich był państwowy. Dzieci zrodzone z lekarzy na tych samych stanowiskach ledwie osiem czy dziesięć lat później, niż ja, miały już karnety na lekcje golfa i chodziły do amerykańskich prywatnych przedszkoli. Przelicznik zdolności na pieniądze był taki, że moim najdroższym prezentem od ojca w wieku czternastu lat był gramofon, a kilka lat później tacy sami eksperci, jak moi rodzice, mogli o hajs się już nie martwić.

Od zawsze powtarzałeś, że masz "życie zaprojektowane na dziesięć lat do przodu". To właśnie po to, by uniknąć tego niezłożenia się w czasie?

W pewnych aspektach mi się to udało, w innych zupełnie nie. Założyliśmy lata temu z kumplami wytwórnię Alkopoligamia, żeby wydawać nie tylko moją muzykę, ale też innych artystów, młodą ligę. Co prawda, znałem sto rapowych kawałków o tym, żeby nie łączyć biznesu z przyjaźnią, ale byłem pewien, że to nie o mojej ekipie. Mam swoje mocne strony, ale i punkty, które łaskawie można nazwać słabymi. Przez lata byłem pewien, że wydaję swoją muzykę w niemalże rodzinnej firmie, w której jestem jednym z trzech równych w prawach wspólnikiem. To, o czym boleśnie się przekonuję, to to, że nie istnieje coś takiego, jak gentlemeńska umowa. Jestem prawnym laikiem, który przyklasnął pomysłowi jednoosobowej działalności gospodarczej prowadzonej przez jednego z nas, tego najbardziej od cyferek, Witolda Michalaka. Myślałem tylko o tym, że mniej papierologii w moim życiu to tylko plus i prezent. Nie przewidziałem tego, co dzieje się teraz. Umowa, którą podpisałem z kumplem okazuje się, po kosztownych konsultacjach prawniczych, cyrografem, a ja do swojej przeszłej twórczości nie mam praw. Nie ja pierwszy, nie ostatni. Skąpstwo mojego "wspólnika" całe szczęście i tu wydało plon, bo ta jego umowa kipi od błędów, co daje mi sporo możliwości w przyszłości. Jednak im lepiej rozumiem to, co lata temu nabazgrał sobie mój "ziomek", tym bardziej rozumiem swoją dziecięcą naiwność. No ale wtedy wszystko bym mu podpisał. Ufałem, że gramy do tej samej bramki.

Dlatego reprezentowałem Alkopoligamię wszem i wobec jako założyciel i współwłaściciel, a byłem w niej jedynie zatrudniony na jedną czwartą etatu, by utrzymać ubezpieczenie. Mimo sugestii moich znajomych, że warto byłoby z tej firmy uczynić spółkę, ja twierdziłem, że przecież nie ma ku temu przesłanek, skoro tworzą ją tak bliscy sobie ludzie. A potem dostałem z własnej firmy wypowiedzenie. Wchodzę sobie pewnego dnia do biura, a tam jakaś kartka na biurku leży. Tak to się odbyło, nie w cztery oczy, nie przez telefon nawet. O ile obserwowałem go w podobnych, małostkowych sporach finansowych z innymi artystami, którzy odchodzili od nas, nie sądziłem, że spotka to i mnie.

Logo - Wirtualna Polska

Było was trzech, trochę jak z "Ziemi obiecanej", na pustym polu mieliście stawiać fabryki. I w sumie postawiliście, bo Alkopoligamia zakorzeniła się w naszym kraju na dobre, nawet nie tylko w głowach osób z branży, ale po prostu fanów muzyki. Dla młodego pokolenia był to symbol jakości, synonim hip-hopu na światowym poziomie. Alkopoligamia weszła też do popkultury jako po prostu zjawisko, z którym młodzi ludzie mogli się w pewnym momencie utożsamiać.

Dziś nie reprezentuję już Alkopoligamii i moi słuchacze muszą mieć tego jasność. To dla nich umówiłem się z tobą na ten wywiad. To nie był mój wybór, ale decyzja Witka Michalaka i Łukasza Stasiaka, czyli ludzi, których doprosiłem do tego, jak mówisz, "zjawiska", bardzo dawno temu. Znaleźć we wczesnych latach dwutysięcznych kogoś, kto chce się zajmować wydawaniem hip-hopu, a jednocześnie nie jest cwaniakiem, który jara szlugi od ósmego roku życia i nie wiesz, czy mu masz powierzyć swoje piosenki do wydawania, bo może on ci zaraz ukradnie buty, było niezłym wyczynem. To był slalom pomiędzy dostępnymi wówczas postaciami z okolic świata muzyki w Warszawie. Mieliśmy zatem Łukasza, który był w stanie rozśmieszyć otoczenie niezgorszym dowcipem i umiał zorganizować koncert i drugiego – Witka, który potrafił znaleźć bawełnę do produkcji ubrań, wystawić fakturę i wyreżyserować teledysk topowego już wtedy rapera i producenta, mnie. Tylko tyle i aż tyle. To znów złożenie się w czasie, bo w takich realiach żyliśmy. Wielkiego wyboru nie było. Oni też ryzykowali, byłem rozrabiaką, despotą, bywam trudny.

Plan "B" na wypadek tego, gdybyś musiał kiedyś zejść ze sceny, nie wypalił?

Wydawałem we własnym labelu ciągle zakładając, że Witek Michalak dołoży wszelkich starań, żeby moje płyty promować. Łukasz Stasiak był od dawna nieobecnym członkiem firmy, który przynajmniej nie przeszkadzał w jej prowadzeniu. Ku mojemu zdziwieniu okazało się, że chłopcy sobie poznajdowali inne roboty, a o wspólnej działalności zapomnieli.

Może patrzyłeś na łączenie biznesu z przyjaźnią zbyt utopijnie?

To prostsze niż się wydaje: wykolegowali mnie z własnej firmy ludzie, których sam do tej gry wprowadziłem. I którzy nazwali tę wytwórnię tytułem mojej płyty. Niestety, parę lat temu Witka skusił świat pewnych, korporacyjnych pieniędzy, które mu zaproponowano. To osobliwy wybór, zwykle widuje się odwrotny kierunek: wymęczeni korporacją ludzie marzą o swoim biznesie. Trochę też beka z tego majorsa, który go podkupił, bo po co dawać kierownicze stanowisko gościowi, który spokojnie przyglądał się degradacji własnej firmy? A i aspirując do roli dziennikarza, wypadałoby przeczytać w życiu ze dwie książki. Trudno zwalić kurczenie się Alkopoligamii na mnie, skoro regularnie dostarczałem gotowe albumy. Skoro to do mnie zgłaszali się nowi artyści lub ja ich odkrywałem na ulicy. Alkopoligamia przetrwała liczne kryzysy wizerunkowe, w czasie których to ja świeciłem oczami publicznie - reszta pozostawała w cieniu. "Szara eminencja" nie ucierpiała tak, jak moja marka i imię. To Stasiak wymyślił Witkowi tę ksywę. Kiedy jeszcze pracował w MTV jako producent młodzieżowych programów miał ksywę Drewniak lub Drewniany. No, ale lojalnie stałem za decyzjami wspólników. Późno do mnie dotarło, że to jak działaliśmy i upadek z wysokiego konia, którego doświadczyliśmy, to wypadkowa działań napędzanych cechami osobowymi moich współpracowników: z jednej strony lenistwo, marazm i to - dziwne, jak na menadżera - parcie na szkło Stasiaka, z drugiej lęk przez rozwojem, nieskłonność do podejmowania ryzyka i większych inwestycji Witka. Oczywiście też jestem narcyzem. Od lat leczę się z alkoholizmu. To trudna walka, powie ci to każdy, kto borykał się z problemem alkoholowym kogoś w rodzinie lub w bliższym kręgu - it ain’t pretty sometimes, bywałem strasznym chujozą, ale wiem i doceniam to, kto ze mną został. A ja się do walki przyznaję, pracuję nad tym każdego tygodnia.

Z nietrafionymi ruchami Alko’ kojarzono jednak wyłącznie moją twarz. Ja dostawałem hejty czy pogróżki, bo to "wytwórnia Mesa". Dosyć tego. Rok temu tym ohydnym zwolnieniem Witek pozbawił mnie ubezpieczenia zdrowotnego, a o tym, że nie żartował, przekonałem się na recepcji przychodni! Spodziewał się, że tak to zostawię? Nie zna mnie od wczoraj.

I u progu czterdziestki doszło do ciebie, że te osiedlowe ideały, którymi kieruje się przecież cały hip-hop, to półprawda albo zupełna nieprawda?

Tak, wydaje mi się, że powinniśmy we trzech świętować, gdy wydawałem nową płytę albo kiedy rodził mi się syn. Żadnego z nich wtedy przy mnie nie było. Kiedy moja partnerka była w ciąży, żaden z nich do mnie nie dzwonił. Nie mogłem sobie poradzić długo z faktem, że chłopcy poczuli się dwiema trzecimi Alkopoligamii i tyle, dwóch na jednego. Całe szczęście, że – poza wsparciem mojej rodziny – ci, którzy mogli by poprzestać na "a nie mówiłem", zamienili te słowa na troskę wobec mnie. Ja nigdy nie życzyłem Stasiakowi i Witkowi porażki, nie chciałem dla nich źle, więc what the fuck? Przestałem przynosić określony dochód i zniknęli?

Ten Typ Mes (Materiały prasowe)

Tak jak hip-hop robiło się w latach dziewięćdziesiątych w Polsce po omacku, tak szlaki pewnych biznesów – niepewnych skądinąd – musiały zostać przez kogoś przetarte. I padło na ciebie.

Zwróciłem kiedyś Łukaszowi uwagę na to, że chodzi na koncerty składów rapowych, które mnie otwarcie krytykują i jeszcze pieje w social mediach jak to się doskonale bawi. Albo, że jako hypeman gra mój koncert w czapce konkurencyjnej, ale bardzo wtedy modnej ekipy, choć czapek z naszym logo miał z tuzin. Bo wiesz, wydawałoby się, że w tym świecie są honorowe zasady. Poza tym – halo! – przecież to sukcesy moich płyt sprawiły, że nasza wytwórnia mogła święcić w swoim czasie tryumfy. Ja nie mówię, że byłem najlepszy na świecie, ale zawsze się starałem. Szukałem młodych artystów do współpracy, przecierałem szlaki, nawiązywałem relacje. Moje studio pozostawało dla każdego otwarte, choć fakt: czasem skupiałem się głównie na tym, żeby na moich płytach dograć jakieś trąbki i zrobić to jak najbardziej profesjonalnie, a może wtedy powinienem był łagodzić stresy wszystkich wokół, z którymi wiązałem się biznesowo, może powinienem kierować się zasadą "zacznij od szukania błędów w sobie", bo to przecież nie jest głupia coachingowa porada, ale jakaś leżąca u podstaw człowieczeństwa prawda.

Tyle lat trzymałem sztandar, brałem na siebie ciosy publicznie - straciłem na tym.

Czy jest więc sposób, żeby zmierzyć to, ile serca i energii włożyłeś w pracę we własnej wytwórni, z której później zostałeś zwolniony?

Jest! Otóż przeprowadziliśmy kiedyś w Alkopoligamii audyt. Zatrudniliśmy profesjonalistę, który podsumował, że ja jestem kimś w rodzaju wizjonera, który może wpaść na ciekawy pomysł, taki jak "Albo Inaczej" [projekt, w którym jazzowo-popowi artyści, tacy jak Zbigniew Wodecki, Ewa Bem, Krystyna Prońko czy Andrzej Dąbrowski, wykonali nowe wersje "klasyków" polskiego rapu – przyp. red.]. Witek według tego raportu okazał się być tym sprawnym, umiejącym ułożyć wszystko w tabelki, jak księgowy. Bo klipy przestał już wtedy reżyserować. A Łukasz, mimo kilku pytań od audytora, nie był w stanie odpowiedzieć na pytanie o to, jaką ma rolę w naszej firmie. I wtedy, gdy odeszło od nas kilku artystów, nie wydarzyło się to na pewno przez to, że odmówiłem komuś dogrania mojej zwrotki w jego piosence, czy bitu, ale przez to, że moi współpracownicy, nieopierzeni zupełnie w tej dziedzinie, wzięli się w szołbiznesie z przypadku. I nikt za to nie beknął, poza mną.

Czyli dzisiaj zostajesz bez koncertowania, w dodatku też bez wytwórni, którą założyłeś. Wszystko zbiega się w czasie z twoją czterdziestką. Mocny początek kolejnego etapu.

Może mogłem być bardziej czujny, mogłem się wcześniej zorientować? Może wtedy, kiedy Witkowi udało się położyć łapę na zyskach z mojej książki, czy inkasować sowity managerski procent z dealów, które dostawałem przy jego bierności w temacie? Nie ogarnia moich dealów przez rok, a sam dopiąłem ich już dwa razy więcej. Staram się jednak odsuwać na bok złe emocje, bo mam też pretensje do siebie. Ale najważniejszym jest poinformowanie moich słuchaczy, że nie ma mnie w Alkopoligamii. Jestem jednak ostrożnym optymistą. Co gorszego może mnie jeszcze spotkać? (śmiech) To nowe rozdanie i tak chcę na to patrzeć.

Czyli chcesz powiedzieć, że wkrótce mogłoby się okazać, że twoja muzyka – pierwszoligowego rapera budującego tę polską scenę – zniknie z serwisów streamingowych, że nie będą też dostępne w sieci twoje teledyski?

Nie wiem jak będzie. Ale na pewno nie jest tak, że przestanę nagrywać muzykę. Twórczego ducha we mnie nie zabiją, on zawsze znajdzie drogę. Chciałbym, żeby to, co dotychczas wydałem, było powszechnie dostępne. Spójrz na to, gdzie teraz siedzimy: gdy kupiliśmy nowe mieszkanie, od razu zbudowałem w nim studio. Mój fundament, że chcę się wyrażać muzyką, nie kruszy się, kiedy ktoś mnie krzywdzi. W najgorszych momentach – kiedy na przykład znalazłem to zwolnienie na biurku – nie straciłem weny. Wręcz przeciwnie.

Kiedyś może powiedziałbyś, że wierzysz w niełamanie zasad. Dziś pozostajesz w sporze wciąż żyjąc w środowisku, które wyrosło na filarze zatytułowanym "braci się nie traci".

Wiesz jak "braci się nie traci"? Moi dotychczasowi wspólnicy dzwonią teraz do innych wytwórni i mówią, że nie można mnie wydawać. Boją się tego, co mogę powiedzieć. To ruchy gorączkowe, nerwowe. Według moich prawników żenująca umowa spisana przez Witka już nie obowiązuje: wydawać mogę i będę. Jeśli natomiast wciąż będą utrudniać mi jedyną rzecz, na której mi zależało i zależy, czyli dzielenie się z ludźmi muzyką, wywiadów jak ten będzie tylko więcej.

Może to nieprzystawalne, ale jak ja się po długim związku rozstawałem to poczułem raczej katharsis. Bolało, oczywiście, że tak, nie chciałbym też wypierać wspaniałych wspomnień. Ale jest jeszcze to katharsis, które niesie lepsze jutro.

Tak, ja też w tym czterdziestym roku życia widzę nowy początek. Rodzina w komplecie – choć nie mówię jeszcze "pas" co do ilości dzieci, na razie jesteśmy z partnerką i Rysiem tylko we trójkę, poza tym mam swoje nowe miejsce na Ziemi, nowe studio, nowe możliwości. Zamykam stare rozdziały również poprzez nową muzykę.

Czy więc wchodząc w czterdziestkę jesteś rozczarowany światem?

Kiedy umarł Pjus [legendarny polski raper cierpiący na nerwiakowłókniakowatość typu 2, która doprowadziła do zmian nowotworowych; po wszczepieniu obustronnych implantów pniowych Pjus był pierwszym człowiekiem na świecie z "cyfrowym słuchem"; w wyniku choroby zmarł w styczniu 2022 roku w wieku 39 lat – przyp. red.], co wstrząsnęło całym naszym środowiskiem, stanąłem przed taką myślą, że oto odeszła ostateczna instancja, która mogła nas jeszcze pogodzić. Pomyślałem o tym, o czym dzisiaj mówimy, czyli o zasadach, że coś nas mimo różnic może łączyć. Może nawet o tym, że mogę wybaczyć Witkowi Michalakowi wykolegowanie mnie z interesu, bo pomimo, że w rapie zwykle sprawy rozwiązuje się na ostro, to moglibyśmy być pierwszymi, którzy rozejdą się z klasą. Nic z tego. W zamian otrzymałem propozycję ugody, zgodnie z którą o – podkreślmy to raz jeszcze – tracę Alkopoligamię, ale miałbym nie mówić o tym wcale. Gdybym zaś ośmielił odpowiedzieć słuchaczowi na pytanie "czemu nie wydajesz już w Alko’?" - a to pytanie na bank by padło - musiałbym zapłacić Witkowi 40 tys. złotych. Odpalamy cygara tą "ugodą", po jednej kartce dla mnie i każdego mojego prawnika.

Masz więc jakichkolwiek kumpli sprzed tej spektakularnej kariery?

Mam przyjaciół jeszcze z przedszkola. Jednak poznając nowych ludzi, jestem już dziś trochę przetrącony i nieufny. Ale ta wiara w stary porządek jest we mnie i pomaga mi w tworzeniu. Kiedy współpracuję z jakimiś muzykami i prześwituje mi przez nich pazerność – mam na to dobry radar. Choć czy ja wiem. Wobec moich ex-wspólników radar nie zadziałał (śmiech). Cóż, to jest rap, to są emocje.

To jest naiwność rozumiana jako "ufny" czy jako "jestem marzycielem"?

Jedno i drugie. Sporo jest też we mnie defektów. Dzieciaki z rozbitych rodzin już tak mają, że można je łatwo podejść, bo bywają łase na pochwały. Pracuję nad tym na terapii, bo nie chcę się zamknąć w swoim nieufnym wewnętrznym więzieniu, za jakimś takim "wszyscy chcą mojej porażki". To byłoby bardzo raperskie, ale no nie. Za dużo mam też w sobie chęci życia dla syna. Przecież nie chcę przez resztę życia być zgorzkniały.

Mówisz, że zawiedli cię ludzie, którzy posiedli stanowiska, choć wychodziliście z tej samej, osiedlowej pozycji. To taki klasyczny das experiment profesora Zimbardo. I pytanie filozoficzne: czy my wiemy jak moglibyśmy się zachować dostając trochę władzy?

To prawda, bo każda władza deprawuje. Każdy mundur daje nam plus dziesięć punktów do ego. Niektórych ludzi władza kręci, ale ja tego nie mam, mi to w życiu raczej nie pomaga. Mi od władzy ukrwienie nie wzrasta w określonym miejscu. Jestem – po swojej mamie [Annie Więckowskiej – warszawskiej doktor radiologii – przyp. red.] – nastawiony do współpracy w ten sposób, że jeżeli chcemy coś robić razem, to zaangażowanie, żeby to wyszło najlepiej jak się da ma być wzajemne i już. Ale też wiem jak mój ojciec zarządzał kliniką, swoimi studentami, władza jest dla niego częścią życia. Dla mnie to trudne do zrozumienia. Władza jebie w głowie, choć nie wszystkich to dotyczy. Byli przecież członkowie partii NSDAP, którzy w porę się zorientowali, że coś się złego dzieje i się wypisali, więc istnieje nadzieja.

A byli też tacy, co podczas procesów norymberskich twierdzili, że o niczym nie wiedzieli.

To akurat przykład na deprawację.

Kiedyś mi powiedziałeś: "słowa to tylko słowa, po zamachu na moje życie to nie są rzeczy, którymi mogę się przejmować" [Ten Typ Mes został w przeszłości brutalnie pobity, co skończyło się wstawieniem mu podczas operacji chirurgicznej tytanowej płytki do czaszki – przyp. red.]. Chcesz mi powiedzieć, że ciebie, czterdziestoletniego dziś faceta z tak ogromną historią na scenie i poza nią, mogą ranić jakieś gesty?

Drżę dziś tylko przed wyzwaniami ojcostwa!

No tak, to mi się składa z twoim utworem "Własny wstyd" z 2003 roku. Wtedy rapowałeś: "samiec zawsze podobno wdaje się w ojca, mówią on zostawił, to ty też będziesz odtrącać". Po dwudziestu latach ten cytat to twoje brzemię?

Nie wiadomo czym się zakończy to ojcostwo, dopóki nie wypuścimy z partnerką człowieka z gniazda i dopóki nie będzie on odpowiedzialnym obywatelem. Mam nadzieję, że uda mi się powstrzymać siebie samego przed patternem odtrącania ojcostwa, bo z własnym ojcem wiele mnie różni. Trzeba jednak pamiętać też o zaletach faktu, że zostałem porzucony przez rodziciela. Nie zostałem zepchnięty z relacji przez gościa, który był ojcem i prezentował jakiś rodzaj opieki, tylko ja naprawdę nie znałem faceta, jego na serio nigdy nie było. Jestem w dość komfortowej sytuacji w porównaniu do ludzi, którzy widzieli ojcostwo przemocowe czy pijane.

Mam przykład z bliskiego otoczenia – ta osoba może nie życzyłaby sobie wymieniania tutaj jej imienia – która mówi mi, że jest wdzięczna mamie za zostawienie ojca-alkoholika zawczasu, bo nie musiała uczestniczyć w tym piekle w okresie dorastania. I ja to rozumiem, to jest przepiękne uprzedzanie faktów. Ale też się zastanawiam, czy ty nie odsuwasz się nieco od tego estradowego życia, bo nie chcesz stracić najlepszych lat swojego syna Rysia.

Na pewno tak jest. Mam studio w domu, więc nawet, kiedy do niego wchodzę, jestem jakieś osiem metrów od Rysia. Bieżące interesy mojej rodziny i moje są teraz dla mnie najważniejsze. Kiedyś ze wspomnianym Witkiem rozmawialiśmy o polityce i wynikało z tych rozmów, że dość podobnie postrzegamy świat. Ze Stasiakiem staliśmy w kilku bójkach po jednej stronie i śmialiśmy się z podobnych rzeczy. To też chciałbym pamiętać.

To też pokłosie tego, że raper O.S.T.R. miał przygodę z pękniętym płucem [w 2014 z powodu nadużywania narkotyków raperowi O.S.T.R. podczas koncertu "wybuchło" płuco; po udanej operacji lekarz miał go przekonać do zmiany trybu życia słowami, że "inaczej dzieci będą go znały tylko z albumów" – przyp. red.]? Poczułeś wtedy, że przeginacie jako raperzy z nieodpowiedzialnym trybem życia?

Wydaje mi się, że trzeba mieć duże braki dotyczące wiedzy medycznej, żeby się tak przejąć odmą. Odma jest super, wiem, bo miałem. W moim towarzystwie zawsze znajdował się zresztą wspominany już Pjus, więc nasza optyka była inaczej skalibrowana.

To na koniec powiedz mi jeszcze o zmieniających się w hip-hopie realiach.

Raper może dziś śpiewać. Wręcz powinien! Kiedyś za to, że coś tam nuciliśmy, zamiast rapować, musieliśmy się z Emilem Blefem bić się z jakimiś "hiphopowcami" chyba w Żorach, bo ośmieliliśmy się na scenie robić coś innego, niż seplenić o ulicy.

No i jeszcze można mówić, że rap to nie tylko muzyka betonowych osiedli. Na to oczy otworzył Polakom Mata, który w "Patointeligencji" powiedział, że nawet ci najbogatsi mogą mieć problemy.

Chwała Macie za to, że nie ściemnia, że reprezentuje kogoś innego. Ja się wychowałem jednak w takich czasach i realiach, że tylko ilość szwów na głowie potwierdzała to, czy jednostki wrażliwe mogą być akceptowane. Dziewczyny wokół wybierały wtedy takich facetów, którzy byli im w stanie zapewnić bezpieczeństwo, a to bezpieczeństwo było wyznaczane pięścią.

Dziś podzielasz tę perspektywę, jaką zarysował Kamil Pivot na swojej płycie – u niego to nie była obawa, raczej spostrzeżenie – że czas ucieka i to, że pociągi odjeżdżają, widać po tym, że piłkarze i raperzy są młodsi od niego?

Raczej miałem to po trzydziestce. Wtedy czułem te obawy i wtedy też właśnie uderzyła mnie dorosłość i przyznanie przed samym sobą, że już nigdy nie zostanę na przykład kapitanem statku.

Ja się po trzydziestce zorientowałem, że nie zostanę Davidem Lettermanem.

Ostatnio widziałem jego przeprowadzony w trakcie wojny w metrze kijowskim wywiad z Zełenskim. Dobrze, że nie oglądałem tego mając kaca, bo miałbym szklane oczy. Co jak co, ale wywiad w trakcie alarmu przeciwlotniczego rozrywa serce.

Jak poznaliśmy się dawno temu w pewnej charakteryzatorni studia telewizyjnego to mówiłeś mi, że zachwycasz się Rickym Gervaisem i jego perspektywą niechęci do posiadania dzieci. Znowu przewrotność, gdy na czterdziestkę tulisz do snu nowonarodzonego Rysia.

Gervais ma totalną rację i zgadzam się z nim nawet w kontekście faktu, że posiadam syna. Bo ja uważam, że nie każdy dojrzał do posiadania dzieci. Sam zresztą przeszedłem długą drogę w tej swojej gonitwie myśli, czy aby na pewno wiem na co się piszę decydując się na tacierzyństwo.

Zegar zagłady [koncepcja z Uniwersytetu Chicagowskiego obrazująca zbliżanie się ludzkości do zagłady, gdzie sama zagłada ma nastąpić, gdy na zegarze wybije godzina dwunasta – przyp. red.] wskazuje nam ostatnie sto sekund do dwunastej. To odważny moment na bycie ojcem.

Moja matka urodziła się dziewiątego sierpnia 1944 roku w Warszawie, czyli w momencie, kiedy podczas Powstania świszczały kule. A ja się urodziłem w samym środku stanu wojennego. Gdybym szedł na wazektomię z myślą, że robię to, bo "jest niebezpiecznie", a poza tym mam traumy swoje i swojej mamy, więc mam ku wazektomii powody, to usłyszałbym rechot babci zza grobu.

Zacząłem dzień od pięciu tabletek, a mam kilka lat mniej od ciebie. SSRI, na nadciśnienie, dwa razy magnez i witamina D.

Ja na czterdziestkę zażyłem cztery. Ale uczęszczam na regularną psychoterapię, konsultuję się z psychiatrą. Coraz mniej piję. Przede mną druga połowa. Do usłyszenia!

Ten Typ Mes – warszawski raper urodzony 24.12.1982 roku. W przeszłości związany ze składami hip-hopowymi Flexxip oraz 2cztery7. Ostatni solowy, dziewiąty w karierze album, zatytułowany "Hello Baby", ukazał się w listopadzie 2021 roku. Ten Typ Mes od końca lat dziewięćdziesiątych uważany jest za jednego z pionierów polskiego hip-hopu. Jego dokonania uhonorowane zostały licznymi nagrodami i nominacjami, w tym Fryderykami. W 2020 roku do księgarń trafiła jego debiutancka powieść zatytułowana "Dwa psy przeżyły".

Grzegorz Betlej – filmoznawca, dziennikarz związany z Wirtualną Polską od 2016 roku. Specjalizuje się w tematyce kulturalnej, dla Wirtualnej Polski tworzy między innymi cykl wywiadów z artystami zatytułowany "Cały ten zgiełk". Archiwalnych odcinków podcastu można posłuchać pod poniższym linkiem.

AKTUALIZACJA 09.03.2023 [treść wpisu opublikowanego na faceboowej stronie Alkopoligamii]

Ten Typ Mes, Witek Michalak i Łukasz Stasiak informują, że podpisali porozumienie i zakończyli spór, który wyszedł na światło dzienne 24 grudnia 2022 roku. Nasza współpraca została zakończona, Ten Typ Mes uzyskał pełne prawa do swoich albumów wydanych w wydawnictwie Alkopoligamia.com i jest jedynym ich właścicielem. Strony zdecydowały się zachować w poufności szczegóły wypracowanego porozumienia oraz nie komentować sprawy publicznie.

Dziękujemy wszystkim słuchaczom, a także współpracownikom i artystom Alkopoligamii za wspólne lata i liczymy, że w ich wspomnieniach o wytwórni pozostaną przede wszystkich dobra muzyka i klimat jaki udało nam się wokół niej stworzyć, jakościowa odzież i wszystko co budzi tylko i wyłącznie dobre emocje.

Słuchaj stacji HIP-HOP PL w Open FM

Logo - Wirtualna Polska
Logo - Wirtualna Polska