Spotykamy się przy okazji premiery najnowszego singla Poli Rise, „Don’t You Love Me”. Okazuje się, że artystce lockdown w ogóle nie pokrzyżował planów: bez koncertów i studyjnych sesji jest w stanie pisać i nagrywać piosenki, łącząc się na wideo z Andym Wardem, muzykiem mieszkającym na co dzień w Australii. Polę udaje nam się jednak namówić na zdradzenie szczegółów dotyczących najbliższych planów, a także na wspomnienia z okresu wydania debiutanckiej płyty sprzed trzech lat.

W trakcie rozmowy pojawia się jednak dominujący wątek lat dziewięćdziesiątych i tego, jak ukształtował tę wychowaną w Warszawie piosenkarkę, która wbrew pozorom... nigdy nie uczęszczała do żadnej szkoły muzycznej. W trakcie rozmowy wspominamy też najlepsze koncerty sprzed lat, pierwsze samochody i zastanawiamy się, dlaczego Myslovitz nie zrobiło międzynarodowej kariery.

Całej rozmowy z Polą Rise posłuchacie TUTAJ, natomiast poniżej wybraliśmy kilka fragmentów z wywiadu, by zachęcić Was do sięgnięcia po całość.

Grzegorz Betlej: Nagrywasz obecnie utwory z Andym Wardem, muzykiem mieszkającym w Australii. Czy wyście się w ogóle spotkali?

Pola Rise: Jeśli mamy nie liczyć facetime’a, to nie.

Nagraliście już cztery wspólne utwory i wszystkie one wyszły podczas pandemii. Jak to się robi na odległość?

Też wydawało mi się to niemożliwe. Kiedy poznaliśmy się z Andym drogą internetową mieliśmy plan, że kiedyś się spotkamy. Studio było zaklepane, ja miałem lecieć do Australii, ale wybuchła pandemia. Trochę nam to zajęło, żeby zacząć działać na odległość. Andy miał początkowo być gościem na moim albumie. Potem pomysłów pojawiło się tak dużo, że nie byłam w stanie wybrać tego, co ma się u mnie pojawić, więc ostatecznie postanowiliśmy pracować wspólnie nad całym wydawnictwem. Znaleźliśmy jakiś sposób na pracę na odległość, choć to bardzo trudne, bo wysyłanie sobie plików i rozmawianie tylko przez facetime o muzyce jest skomplikowane, emocje stygną. Bardzo się tego bałam, ale wszystko wyszło super.

Kiedy jesteś z drugim muzykiem w studiu ktoś może ci powiedzieć, że coś jest nie tak.

Teraz to wygląda tak, że wysyłam szkic Andy’emu, on to ubiera w instrumenty i produkuje, dogrywa swoje partie, potem ja swoje wokale i chórki. To jest takie odsyłanie sobie plików, ale też bardzo dużo o tym rozmawiamy. To bardzo inspirujące, choć faktycznie nic nie zastąpi pracy w studiu, bo będąc koło siebie na bieżąco weryfikuje się wszystkie pomysły i jeśli czujemy, że ktoś skręca nie w tę stronę, to można go od razu zatrzymać i zaoszczędzić kilka godzin niepotrzebnej pracy.

Na twojej debiutanckiej płycie „Anywhere But Here” piosenki produkował też niemiecki artysta Robot Koch, który zrobił poza tym numer „California Dreamin’” do hollywoodzkiej superprodukcji „San Andreas”. Jak ty docierasz do takich ludzi?

Chyba nie mam w sobie obciachu. Piszę im po prostu, że bardzo lubię to co robią i chciałabym coś zrobić wspólnie. Robot Koch w sumie sam do mnie wcześniej napisał, nagraliśmy razem utwór, który nigdy nie został opublikowany. Ale w zamian za to zaproponowałam mu produkcję trzech piosenek na swoją płytę. Myślę, że to nie koniec współpracy, bo wciąż pojawiają się nowe pomysły, choć na razie nie ma na nie przestrzeni, ale to się kiedyś pewnie wydarzy.

Słuchaj stacji ALT PL w Open FM!

Razem z Andym wydaliście też utwór „Mama Said”. Powiedziałaś o tym utworze, że jest o wciągającej, ale toksycznej miłości. To bardzo spójne z czasami izolacji.

Dla mnie jest to bardzo ważny utwór, powstał jako pierwszy w tej współpracy z Andym. Jest o toksycznej relacji, w której wszyscy cię ostrzegają przed robieniem głupot, których będziesz żałował, a ty i tak to robisz, niezależnie, czy to decyzja międzyludzka, czy życiowa. Ja często tak mam, że jestem na granicy ryzyka.

Logo - Wirtualna Polska

Myślę, że kontekst tego utworu jest potwornie smutny. Dzisiaj nagle okazuje się, że izolację pod jednym dachem przeżywają ofiary i kaci.

To dramatyczne, na szczęście nie mam takich doświadczeń. Ale samo to, że nagle z moim narzeczonym przebywamy w jednym mieszkaniu cały czas jest trudne, bo ja wcześniej jeździłam na koncerty, on wyjeżdżał do pracy, bo jest operatorem, więc ciągle się mijaliśmy w domu. I nagle nas wspólnie zamknięto, musieliśmy się całkowicie na nowo odnaleźć. Jeśli więc mamy styczność z toksyczną sytuacją, to naprawdę może być wstrząsające. Moja przyjaciółka jest psychologiem i pracuje z młodzieżą. Opowiadała mi, że odkąd zaczęła się pandemia, bardzo przybyło jej pracy. Mam w rodzinie jedenastoletniego chłopca, który tuż przed pandemią zmienił szkołę i od razu przyszło nauczanie zdalne, więc nie miał nawet szans na poznanie rówieśników. To bardzo wpływa na rozwój dzieci, na ich osamotnienie. Gdyby to trwało miesiąc byłoby jeszcze okej, ale to już drugi rok. Konsekwencje mogą być bardzo poważne.

Logo - Wirtualna Polska

Czy twoje romanse z zagraniczną produkcją są podejściem pod Polę Rise na Zachodzie?

Gdy wypuściłam w 2014 roku swój pierwszy utwór, „Did You Sleep Last Night”, zaczęły się mną interesować zagraniczne media. Stworzyłam go z Jankiem Pęczakiem, który wtedy grał z zespołem T.Love. Kompletnie nie wiedziałam co się wydarzy dalej, nie miałam planu, a nagle powstał na przykład mój fanclub w Brazylii, który teraz nie jest już za bardzo aktywny. Pojawił się więc znikąd odzew, który nie był w żadnym stopniu zaplanowany i nie wynikał z naszej, czy jakiejś agencji PR-owej, działalności. Wtedy stwierdziłam, że fajnie byłoby popracować z ludźmi z całego świata, dlatego tworzę po angielsku. Ale czy mam podejście do rynku zagranicznego? Chyba nie. Wolę siedzieć w domu i pisać piosenki. Nie mam zupełnie ciśnienia, nie wiem też, czy mogłabym udźwignąć międzynarodową karierę.

Wychowaliśmy się – ty i ja – na początku lat dziewięćdziesiątych. W tym przełomie i w rozwijającym się kapitalizmie wszyscy czekaliśmy na polskiego muzyka, który zrobi międzynarodową karierę. Wydawało się ciągle, że jesteśmy już blisko, a jednak nikomu nigdy nie wyszło.

Była presja na taką karierę. Może zabrakło konsekwencji, może pomysłu. Są jakieś nisze, w których trzeba podłubać po swojemu i jakoś dotrzeć do zagranicznej publiczności. Trzeba pewnie znaleźć swoje miejsce i swój sposób.

Moje nadzieje w latach dziewięćdziesiątych, które pokładałem w polskich muzykach, były – choć nie znam się na piłce – wprost proporcjonalne do nadziei pokładanych w polskiej kadrze narodowej. To, co pamiętam, to że zawsze przed meczem wiedziało się, że przegramy.

Myślę, że ci, którzy próbowali, chcieli być tacy, jak ktoś, kto już istnieje. Nie podkreślali swoich cech, tego, że są inni, nie wytyczali swojej drogi. Myslovitz się sprawdziło w Polsce, zagranicą było Oasis, więc po co tam komuś Myslovitz. Bardzo często w prasie pojawiały się zresztą do polskich muzyków śpiewających po angielsku zarzuty o akcent. Choć ja tu uważam, że skandynawscy artyści śpiewający po angielsku też nie mają wybitnego akcentu, a to jest przecież ich atutem.

Czyli ty się na Zachód nie wybierasz.

Równocześnie z nagrywaniem z Andym powstaje płyta pod roboczym tytułem „Pola Rise 2”, choć prawdziwy tytuł już mi się po głowie kołacze. I to będzie płyta po polsku, która powstaje w Polsce i z Polakami. Ale deadline’u jeszcze sobie nie chcę stawiać.

Słuchaj stacji Alt Freszzz w Open FM!

Poprzednimi gośćmi podcastów Open FM byli m.in.: Margaret, Grubson, Krzysztof Zalewski, Mery Spolsky czy Paulina Przybysz. Rozmów z nimi możecie posłuchać TUTAJ. Natomiast całą rozmowę z Polą Rise znajdziecie także poniżej.

Logo - Wirtualna Polska

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Logo - Wirtualna Polska