Spotykamy się przy okazji premiery jej płyty „Je Suis Reni”, którą postanowiła wypuścić na światło dziennie w dniu Święta Narodowego Francji. Na krążek trafiły jednak nie najnowsze kompozycje elektroniczne jej autorstwa, które wkrótce podbiją kluby w całej Polsce, a… największe francuskie przeboje sprzed lat. To wynik jej miłości do kraju znad Sekwany, paryskiej kultury, filmów nowofalowych z Jeanem-Paulem Belmondo i twórczości Serge’a Gainsbourga.

Całej rozmowy z Reni Jusis posłuchacie TUTAJ, poniżej wybraliśmy natomiast kilka fragmentów z wywiadu, by zachęcić Was do sięgnięcia po całość.

Grzegorz Betlej: Wydajesz płytę „Je Suis Reni”, którą zapowiedziałaś podczas lockdownu małym koncertem online „Kultura w sieci”. Tamto wydarzenie otworzył utwór… którego nie ma na płycie.

Reni Jusis: Bo wydawnie płyt z cudzą muzykę nie jest takie proste! Wybrałam na tę płytę pięćdziesiąt utworów, a potem dwadzieścia spośród nich „przeszło”. Mój producent wyznaje zasadę, że przynajmniej połowa z tego, co mamy, zawsze musi trafić do kosza. Nie praktykowałam tego wcześniej, ale był to dobry pomysł. Na krążek trafiło ostatecznie czternaście utworów, bo okazało się, że z międzynarodowymi firmami zajmującymi się prawami do utworów rozmawia się bardzo długo. Z Francuzami negocjujemy od ponad roku możliwość nagrania coverów, w sprawie których nie otrzymaliśmy jeszcze zgody na przykład do przetłumaczenia ich tekstów na język polski. Kilka piosenek, które leżą u mnie w szufladzie, może uda się opublikować po uzyskaniu zgody na ich wykorzystanie. Jeśli tak, to może wydam reedycję płyty, na którą one trafią.

W Polakach zawsze chyba była jakaś słabość do francuskich utworów.

Duża w tym zasługa lat siedemdziesiątych, kiedy francuska kinematografia była bardzo popularna. Mamy faktycznie jakiś rodzaj sentymentu do kultury znad Sekwany. Ja sama jestem zakochana we francuskiej scenie elektronicznej, zresztą producenci z tego kraju są szalenie uznani na świecie – wystarczy wspomnieć na przykład Daft Punk. Poza tym od dzieciństwa byłam otoczona muzyką francuską, moja mama słuchała Mireille Mathieu, moja siostra też wyssała to z mlekiem matki, a teraz mieszka od piętnastu lat w Paryżu.

„Je Suis Reni” brzmi faktycznie jak soundtrack do nowofalowego kina francuskiego Godarda czy Truffauta.

Dziękuję, to piękny komplement. Wiele z głośnych soundtracków francuskich przerosło same dzieła filmowe. Na „Je suis Reni” jest na przykład moja interpretacja tematu z filmu „Kobieta i mężczyzna”, który oglądałam kilkukrotnie, ale ścieżkę dźwiękową słyszałam kilkaset razy. I ta muzyka nie tylko przepięknie uzupełnia fabułę, ale też jest jeszcze dziełem samym w sobie, jest wynikiem niezwykłego kunsztu francuskich kompozytorów, a ja słuchając jej mam do dziś gęsią skórkę.

Wielu artystów mówiło mi, że lockdown z zeszłego roku był dla nich przyjemny, bo wrócili do instrumentów, które dawno im się zakurzyły.

Przez to, że przez rok nie uprawialiśmy zawodu, musieliśmy – po pierwszych miesiącach frustracji – szukać sobie nowych zajęć. To nie był z mojej perspektywy dobry czas na tworzenie, bo nasze życia były podszyte lękiem i brakiem poczucia bezpieczeństwa, ale dla wielu z nas był to płodny czas. Gdyby nie lockdown nie miałabym czasu, aby wrócić do gry na wibrafonie, jak również do nauki francuskiego i do takiej muzyki, pewnie tkwiłabym w rytmie bieżącej pracy i nie miałabym czasu na projekt „Je Suis Reni”, do którego musiałam zaangażować całą rodzinę: mamę, z którą snułam plany na nagrywanie muzyki francuskiej i moją siostrę, która zaoferowała mi konsultacje z języka i która popracowała ze mną nad tekstami.

Być może był to jedyny czas w życiu, żeby zrobić coś od początku do końca dla siebie, bo statystycznie następna pandemia nie powinna wydarzyć się zbyt szybko. Czy chcesz powiedzieć, że gdyby nie ona, nie byłoby płyty „Je Suis Reni”?

Byłaby bardzo odsuwana w czasie. Ćwiczenia na wibrafonie i konsultacje językowe zajmowały tak dużo przestrzeni, że w normalnym trybie nie znalazłabym na to momentu. Teraz na przykład odbywamy mnóstwo prób z zespołem, bo to przecież zupełnie nowy materiał dla mnie i moich muzyków. To mogło się wydarzyć tylko w takich czasach. Mój zespół to klasycznie wykształceni ludzie, więc przy okazji „Je Suis Reni” musieliśmy sobie odświeżyć instrumenty, po które nie sięgaliśmy od lat. Mimo całej tragedii widzę więc plusy.

Logo - Wirtualna Polska

Z perspektywy czasu okazuje się więc, że podjęta przez ciebie dawno temu decyzja, żeby zamieszkać nad polskim morzem, stała się wręcz idealną na czas pandemii.

Doceniłam w ostatnim roku bliskość morza, lasu, czystość powietrza. Czułam się trochę jak w sanatorium.

Choć plaże znikają, a to temat tobie bliski, bo jesteś przecież honorową członkinią WWF.

Tak, od ponad dziesięciu lat współpracujemy. Ostatnio wzięłam udział w ich kampanii poświęconej zanieczyszczeniu Bałtyku. Nawet nie wiemy jak porażająca to skala. Z WWF działamy od dawna i uświadamiamy na przykład, że intensywne rolnictwo, lata nadmiernych połowów, brak zrównoważonego rybołówstwa oraz zanieczyszczenie wód doprowadziły do znaczących zniszczeń środowiska naturalnego Bałtyku. Dzisiaj mamy ogrom pola do rozmów na temat ochrony naszego morza, a dodatkowo jeszcze musimy alarmować na temat zmian klimatu, które widać przecież gołym okiem każdego dnia. To, jak te szkodliwe procesy postępują, jest zatrważające i każdy powinien o tym w porę pomyśleć. Pamiętam z dzieciństwa – a wychowywałam się w Mielnie – że mieliśmy szerokie i piękne plaże, a teraz mamy u wybrzeży beton, co świadczy dobitnie o tym, jak szalenie ingerujemy w naturę.

Gośćmi poprzednich podcastów Open FM byli między innymi: Kuba Kawalec, Andrzej Piaseczny, Margaret, Natalia Przybysz, Grubson i L.U.C. Rozmów z nimi możecie posłuchać TUTAJ.

Logo - Wirtualna Polska

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Logo - Wirtualna Polska