Człowiek, który nadał brzmienie całemu pokoleniu

Sam Rivers był jednym z najważniejszych muzyków swojego gatunku. To właśnie jego ciężki, groove’owy bas współtworzył niepowtarzalne brzmienie Limp Bizkit – połączenie agresji metalu z rytmem hip-hopu. Razem z perkusistą Johnem Otto tworzył sekcję rytmiczną, której siła i precyzja stały się fundamentem sukcesu grupy.

Limp Bizkit powstał w 1994 roku w Jacksonville na Florydzie. Zespół zyskał międzynarodową sławę pod koniec lat 90., gdy wydali album Significant Other (1999), a następnie Chocolate Starfish and the Hot Dog Flavored Water (2000). Oba krążki sprzedały się w milionowych nakładach i uczyniły z Limp Bizkit jedną z ikon epoki nu metalu. Ich hity – "Rollin’", "My Generation", "Nookie" czy "Break Stuff" – do dziś rozbrzmiewają na festiwalach i w stacjach rockowych na całym świecie.

Walka z chorobą i druga szansa

Rivers przez wiele lat zmagał się z chorobą wątroby spowodowaną nadużywaniem alkoholu. W 2017 roku przeszedł przeszczep, który uratował mu życie. Po udanym zabiegu i długiej rekonwalescencji wrócił do koncertowania, a jego koledzy z zespołu mówili, że nigdy nie widzieli go w tak dobrej formie.

W wywiadach Sam nie ukrywał, że przeszczep i walka z chorobą zmieniły jego spojrzenie na świat. "Dostałem drugą szansę i postanowiłem jej nie zmarnować. Każdy koncert to dla mnie święto, każda piosenka – nowy początek" – mówił w rozmowie sprzed kilku lat.

Limp Bizkit a przyszłość po stracie

Śmierć Sama Riversa to ogromny cios nie tylko dla jego zespołu, ale i dla całego świata muzyki alternatywnej. Zespół od lat pozostaje aktywny koncertowo – ich ostatni album Still Sucks z 2021 roku był powrotem do korzeni i zyskał entuzjastyczne przyjęcie fanów.

Na lato 2026 roku Limp Bizkit został ogłoszony jako jedna z gwiazd Impact Festival, który ma się odbyć 3 czerwca w TAURON Arenie Kraków. Zespół miał wystąpić w ramach europejskiej trasy koncertowej zaplanowanej na przyszły rok.

W obecnej sytuacji trudno jednak przewidzieć, jak będą wyglądały dalsze plany grupy. Organizatorzy festiwalu na razie nie odnieśli się do tragedii, a sam występ Limp Bizkit – jako część większego wydarzenia – wciąż figuruje w zapowiedziach. Dla fanów w Polsce, którzy z niecierpliwością czekali na ich koncert, to bolesna wiadomość, ale też moment refleksji i szacunku wobec muzyka, który współtworzył historię zespołu.

Dziedzictwo, które pozostanie

Rivers był uznawany za jednego z najbardziej charakterystycznych basistów swojego pokolenia. Jego gra łączyła siłę rocka z funkowym wyczuciem rytmu, co sprawiało, że Limp Bizkit wyróżniał się na tle innych zespołów nu metalowych.

Fred Durst w jednym z wywiadów sprzed lat powiedział: "Sam był sercem tej kapeli. To on sprawiał, że nasze brzmienie miało puls". Słowa te dziś nabierają szczególnego znaczenia.

W pożegnalnym komunikacie członkowie zespołu napisali: "Był człowiekiem, jakiego spotyka się raz w życiu. Prawdziwa legenda wśród legend. Kochamy cię, Sam. Zawsze będziemy cię nosić w naszych sercach. Spoczywaj w pokoju, bracie. Twoja muzyka nigdy nie umrze".

Odejście Sama Riversa kończy pewien rozdział w historii Limp Bizkit, ale jego dźwięki, energia i duch na zawsze pozostaną w rytmie, który poruszał miliony.