Stevie Wonder to cudowne dziecko muzyki soul i r'n'b. Debiutował właściwie jeszcze jako dziecko - jego pierwszy album "The Jazz Soul of Little Stevie" ukazał się w 1962 roku, kiedy Stevie miał 12 lat, a pierwszy numer jeden na liście "Billboardu" odnotował w 1963 roku. Wtedy to właśnie na listach królował jego utwór "Fingertips - Part 1". Artysta nagrywał wtedy pod pseudonimem "Little" Stevie Wonder i był uznawany za absolutne objawienie. Jednak na tym etapie jego kariera była mocno sterowana przez włodarzy wytwórni Tamla Motown. Jako samodzielny, autonomiczny artysta Wonder objawił się znacznie później.

Po raz kolejny o Wonderze amerykańska publika usłyszała, gdy miał piętnaście lat. "Uptight" było już charakterystycznym przebojem ze stajni Motown, niewiele ustępującym ówczesnym nagraniom The Supremes czy Marvina Gaye'a. Wonder był jednym z kompozytorów piosenki. Podbity żwawym rytmem, energiczny kawałek był przełomem w jego dyskografii i chyba pierwszym klasycznym numerem, jaki zarejestrował.

Lata siedemdziesiąte to w powszechnym mniemaniu dekada Davida Bowie'ego, Queen czy Led Zeppelin, ale... również Stevie'ego Wondera. Artysta przeżywał wtedy swój najbardziej kreatywny okres, prawdziwie złotą erę. Od albumu "Talking Book" datuje się seria klasycznych płyt, które w dużej mierze uformowały brzmienie soulu i r'n'b na kolejnych kilkanaście lat. To właśnie na tej płycie Wonder nagrał "Superstition" - chyba swój najbardziej firmowy kawałek. Początkowo nad piosenką pracował z blues-rockowym gitarzystą Jeffem Beckiem, ale ostatecznie nagrał sam swoją wersję. Funkowy groove tego utworu da się rozpoznać w ułamku sekundy i chyba nie ma takiego twardziela, który słysząc go, nie popędziłby na parkiet. Niezrównany imprezowy hit.

Stevie Wonder, ABBA czy The Beatles: słuchaj Classic Hits w Open FM!

Piosenka będąca najlepszym dowodem na gigantyczny talent Wondera. Jego niebywałą muzykalność słychać tu właściwie od pierwszej sekundy, kiedy Stevie czaruje niesamowitym wyczuciem melodii, zmieniając akordy z gracją największych mistrzów sztuki pisania piosenek. A miał na tym etapie zaledwie 22 lata! Miłosna ballada, która jest absolutnym evergreenem. Wonder napisał ją najprawdopodobniej z myślą o swojej ówczesnej żonie, którą była Syreeta Wright, również związana z wytwórnią Motown.

Album "Innervisions" to być może najwybitniejsza płyta w dorobku Wondera - z jednej strony pełna bardzo progresywnych, czerpiących z jazzu rozwiązań kompozycyjnych; z drugiej - czarująca wieloma balladami, w których Wonder zachwyca naturalną muzykalnością. "Living for the City" jest bliżej tej pierwszej kategorii, choć to też godny następca "Superstition". Z jednej strony mamy więc funkowy żar, z drugiej - polityczne tło utworu, tak częste w tamtym okresie w kulturze tworzonej przez Afroamerykanów (filmowy nurt blaxploitation, twórczość Marvina Gaye'a czy Curtisa Mayfielda).

Drugą połowę lat 70. Wonder zaczął od jednego z dzieł życia - podwójnego albumu "Songs in the Key of Life", nad którym Wonder pracował dwa lata. "Songs..." stała się świadectwem jego perfekcjonistycznych zapędów. Na tej płycie zaprezentował też kilka ze swoich najwybitniejszych kompozycji. Retrospektywne, nostalgiczne wspomnienie dzieciństwa, jazzujące "I Wish" z pewnością było w tym gronie. Ekspresyjny refren porywa za każdym razem.

I kolejne arcydzieło z "Songs in the Key of Life" - tym razem to jedno z najpiękniejszych wyznań miłosnych w dorobku Stevie'ego Wondera. Nie było ono jednak skierowane do partnerki muzyka, a do jego pierwszej córki, Aishy, która urodziła się w 1975 roku. Tym razem Wonder sięgnął po środki artystyczne bliższe muzyce środka, ocierające się nawet o stylistykę soft-rocka bliską np. grupie Steely Dan, tworząc jedną z ponadczasowych melodii na zawsze kojarzonych z jego niezwykłym głosem.

W latach 80. Stevie nie odgrywał już roli lokomotywy rozwoju soulu i r'n'b, robili to za niego Prince i Michael Jackson - obaj ogromnie zainspirowani jego muzyką i osobą. Wciąż jednak dostarczał fantastycznych przebojów, nierzadko większych niż w swoim "klasycznym" okresie. Wtedy właśnie zrodziło się nieco naiwne, ale rozczulające "I Just Called to Say I Love You" czy właśnie "Part-Time Lover" - skoczny, chwytliwy numer, pokazujący wielką klasę Wondera i zdolność przemawiania swoją muzyką do tłumów. W 1985 roku to był numer jeden w praktycznie wszystkich krajach świata!

Hit zamykający jedną z najbardziej przystępnych płyt w dorobku Wondera - "Hotter Than July". Pogodny, popowy numer, którego nie może zabraknąć w urodziny Mistrza. Sto lat, Stevie!

Logo - Wirtualna Polska
Logo - Wirtualna Polska