Kiedy dziesięć lat temu australijski zespół debiutował płytą „Innerspeaker”, postrzegano go jako część revivalu psychodelicznego rocka wzorowanego na dokonaniach The Beatles czy Pink Floyd z końca lat sześćdziesiątych, obok takich formacji jak m.in. MGMT, Violens czy Grizzly Bear. Ekipa dowodzona przez kompozytora, wokalistę i multiinstrumentalistę Kevina Parkera przechodziła jednak stopniową metamorfozę i przełomowy dla niej album „Currents” z 2015 roku wypełniały już bardziej subtelne i przystępne piosenki, w których psychodeliczne melodie równoważone były słodkimi brzmieniami syntezatorów, falsetowym śpiewem Parkera i przebojowymi motywami „The Less I Know the Better” czy „Let It Happen”. Tame Impala urośli do rangi flagowego zespołu alternatywnego popu lat 10. Ich muzyka charakteryzowała się rzadkim połączeniem wysokiego poziomu muzycznego i masowej popularności, czego zwieńczeniem był cover ich utworu „New Person, Same Old Mistakes” w wykonaniu Rihanny czy liczne featuringi i kontrybucje producenckie Parkera na płytach mainstreamowych artystów.

Radio ze świeżą muzyką alternatywna? Włącz już teraz w Open FM!

„The Slow Rush” – czwarta płyta Tame Impala – to zatem dla wielu najbardziej wyczekiwana płyta roku. Zresztą napięcie dawkowane było już od roku, m.in. singlowym „Borderline”, w którym Parker sygnalizował jeszcze mocniejsze wygładzenie brzmienia i inspiracje muzyką disco („Off the Wall” Michaela Jacksona jako punkt odniesienia) oraz dalsze zatracanie się w inspiracji twórczością Prince’a. Niestety „The Slow Rush” nie spełnia obietnicy tego oraz kilku innych, udanych fragmentów (m.in. zwiewne „Lost in Yesterday”, progresywne „It Might Be Time”). Album w całości jest zbyt monotonny i przeprodukowany. Zahaczająca o nerwicę natręctw, studyjna obsesja Parkera, poskutkowała cyzelowaniem trudnych do wychwycenia detali. „The Slow Rush” nie można nic obiektywnie zarzucić, ale wypełnia ją w dużej mierze muzyka bez duszy, mało porywająca, wyblakła. Lider Tame Impala jawi się tu jako genialny rzemieślnik, będący w stanie zaadresować wszelkie marzenia audiofilów oraz czytelników magazynów o technologiach nagraniowych, ale nie potrafiący stworzyć kompozycji na miarę „Solitude Is Bliss”, „Feels Like We Only Go Backwards” czy „Cause I’m a Man”, by przywołać tylko klasyczne już utwory z wcześniejszych płyt. „The Slow Rush” nie jest spektakularną porażką, ale bardzo daleko mu do triumfu, co w obliczu długich pięciu lat oczekiwania musi powodować poczucie głębokiego niedosytu.

Logo - Wirtualna Polska